środa, 6 czerwca 2012

Zamykam bloga.

Okej. Okej. Możecie mnie zabić, ale ja dla tego bloga nie widzę przyszłości.. więc zapraszam na nowego. Tam będę wyrażać w ten sposób swoje wizje.. a może tamten temat również przypadnie wam do gustu.
Także zapraszam:
http://czarne-skrzydla-smierci.blogspot.com/

A z tobą blogu, żegnam się cieple - tak samo jak się z tobą powitałam.

piątek, 9 marca 2012

Przerwa.

Hej. Tytuł należy do zbyt optymistycznych dla tych, którzy lubili to czytać (schlebiam sobie), za to ci, którym nie podobała się moja praca kamień spadnie z serca, że ta idiotka choć na chwilę przestanie kaleczyć polską mowę, sposób wypowiadania własnych myśli czy wizji. To tak nie do końca prawda, bo swoje myśli przelewam jak nie tu, to gdzie indziej. Jednakże jestem zmuszona zrobić małą lub większą przerwę, jako że i tak długo nic tu się nie pojawiało. Jak wrócę, to wrócę, a wrócę na pewno. Nie zostawiłabym tego tak po prostu. Teraz niektórzy z was zadadzą sobie pytanie: dlaczego? A no dlatego, że mam dość sporo nauki i jestem po niej zmęczona. Poza tym w moim życiu zrobiło się trochę bałaganu (głównie w mojej głowie) i musiałabym to ogarnąć by wymyślić coś konkretniejszego. Przepraszam was i mam nadzieję, że mój powrót przyniesie owoc w postaci systematycznie dodanych, świetnych postów.

Ps. Jeżeli kogoś interesowałoby to jak ubieram w słowa to co się dzieje w mojej głowie, to zawsze możecie odwiedzić mojego drugiego bloga, który teoretycznie jest moim pamiętnikiem, a praktycznie - miejscem gdzie na maxa się nad sobą użalam. To żałosne, ale cóż.. jak chcecie to właźcie. Oto link: http://krzyk-mojej-duszy.blogspot.com/

niedziela, 22 stycznia 2012

Sobota, 26 sierpnia.

Moje leniwe powieki mimowolnie otworzyły się na dźwięk wchodzącej postaci w glanach, z mnóstwem metalowych części na kurtce. Michał rzucił się na łóżko zupełnie bez energii, zmęczony. Zerknęłam na godzinę. Była godzina dziewiąta. Wstałam i usiadłam obok niego. Chciałam się dowiedzieć cóż to takiego się stało, że nie spał tutaj. W sumie to idiotyczne, każdy głupi doskonale zna odpowiedź na to pytanie. Ale jednak ja je zadałam. "-Hej, stary, co takiego porabiałeś tej nocy, coo?" "-Nie ma o czym gadać." - odpowiedział jakoś tak machinalnie. "-No jak to? Najlepiej opowiadaj o tej rudej, co ją wczoraj wyrwałeś." - powiedziałam z dzikim uśmiechem na twarzy, lekko klepiąc go po ramieniu. "-Daj spokój, nic z nią nie było. Jest okropna. Spędziłem z nią czas tylko dlatego, żeby wam nie przeszkadzać." - odpowiedział. Nie mogłam zrozumieć. Przecież szliśmy tam wszyscy jako przyjaciele, dlaczego Michał miałby nam przeszkadzać? "-Co? Przecież poszliśmy tam razem.. chciałam żebyś tam był, więc czemu miałbyś nam przeszkadzać?" - spytałam podnosząc nieco głos. Złapał się za głowę. Nie przewidziałam kaca akurat u niego. "-Nie podoba mi się ten koleś. Nie będzie z niego pożytku, tylko same kłopoty. A z resztą..." - odpowiedział, a dźwięk telefonu przerwał jego snucie teorii na temat poziomu zła złożonego akurat w Kacprze. Chciałam podejrzeć kto to dzwoni, ale Michał szybko zakrył wyświetlacz, odebrał i wyszedł z pokoju. Widocznie nie powinno mnie to interesować. Zeszłam po cichu na śniadanie do pani Rysi. Stwierdzam iż toster jest najlepszym wynalazkiem w historii. Ogarnęłam włosy, jakieś ciuchy. Gdy ja już byłam gotowa, ludzie dopiero powstawali. Oglądaliśmy w tv coś o narkomanii. Nienawidzę do tego wracać. Ciągnie mnie do tego strasznie, ale obiecuję sobie, że wytrwam. Chociaż zniszczenie fizyczne byłoby dopełnieniem tego, co dzieje się tam w środku.Widząc godzinę 14:45 wyszłam prędko z domu, zostawiając to co kobiecie najpotrzebniejsze - torebkę bez dna. Dobrze, że chociaż telefon schowałam do kieszeni, choć znając moje szczęście jest pewnie wyładowany.  Po 10 minutach byłam już na plaży. Usiadłam na nieco palącym w stopy piasku i przyglądałam się jak fale obijają się o brzeg. Ktoś usiadł obok mnie. "-Czemu dzwoniłeś?" - spytałam Kacpra. "-Chciałem się upewnić, że nic ci nie jest." - odpowiedział z niepokojem w głosie. "-A co, coś się stało?" - spytałam, już nieco wystraszona. Po pijaku robiło się wiele głupich i niezrozumiałych rzeczy, kto wie co odwaliłam tym razem? "-Nic się nie stało. Nie pamiętasz nic z wczorajszego dnia?" - zapytał i chyba był pewny odpowiedzi jakiej mu udzielę. "-Tylko kawałek, zanim się tak bezczelnie schlałam." - odpowiedziałam. Kacper położył na piasku swój koc (który przytaszczył z domu) , ściągnął koszulkę i położył się na nim. Mogłabym patrzeć godzinami na jego doskonale wyrzeźbione ciało, nie dlatego że się nim zauroczyłam, bo się nie zauroczyłam, ale dlatego że pierwszy raz widzę takie mięśnie połączone z tak niepozorną twarzą. Usiadłam na czerwonym kocu w kratkę, obok Kacpra i odwróciłam od niego wzrok - żeby sobie nic nie pomyślał. Spojrzałam na budkę z kebabami, jakoś tak mimowolnie. Moją uwagę przyciągnął tajemniczy chłopak w czerni, z grzywką na bok i czarno białymi conversami. I ominęłabym ten fakt gdyby nie to, że w mojej głowie narodziła się myśl imieniem Paweł. Nawet tu? Ludzie.. czy nawet tu nie mogę odpocząć od tego całego syfu tam, w środku, związanego z tym panem koło tej o to budki? Czy ja kiedykolwiek będę miała od tego wakacje? Każdy wie, że nie. Pewnie nawet ci, którzy mnie nie znają. Kacper natychmiastowo zauważył zmianę w mojej twarzy (pewnie w duszy też) i momentalnie spytał co się stało. Nie odpowiedziałam mu, nie byłam w stanie. Żeby w ogóle pojmować o co w tym chodzi trzeba mocno utkwić w tym temacie - a do tego nie zaprasza się byle kogo. Chociaż z drugiej strony Kacper to nie byle kto.. ale uznałam że lepiej będzie gdy z tym zaczekam. Nim się obejrzałam rzekomego Pawła już tam nie było, za to Kacper właśnie tam poszedł. Świetnie. Jest tak upalnie, a on chce faszerować się kebabami. Na szczęście wrócił tylko z jednym, który najwyraźniej nie był przeznaczony dla mnie (halleluja!) i zaczął się nim opychać, wspominając coś o wczorajszej imprezie. Nim się zorientowałam temat przeszedł na najczarniejszą stronę mego życia, na narkotyki. Podobno jakiś koleś chciał polecieć na "złoty strzał" (dla nieogarniętych: śmiertelna dawka narkotyku) i jakoś cudem go odratowano. Nie za wiele mnie to obchodziło, wyłączyłam się. Po jakiś dwóch godzinach spokojnej egzystencji wzbogaconej o dźwięk fal rozbijających się o brzeg i terkotaniu Kacpra ogłosiłam, że muszę wracać. Powrót do domu zajął nam kolejne dwie godziny (nie ma to jak pokonywanie stu metrów w jakieś pół godziny). Dotarłam, rozleniwiłam się na kanapie obok pani Rysi i dałam się porwać telenowelom argentyńskim. Pod wieczór wszyscy szykowali się na imprezę. Momentalnie przypomniało mi się wszystko to co najgorsze. Odechciało mi się żyć. Nie wiem co mnie skłoniło do wzięcia żyletki i pójścia do pokoju. Nie patrzyłam na inne łóżka. Walnęłam się na swoje, patrząc się na żyletkę jak na najlepszego przyjaciela. "- I za co nam przyszło się zbratać, co?" - powiedziałam do żyletki (albo do siebie?), a moje czarne od tuszu łzy plamiły mi koszulkę. Poczułam szarpnięcie. "-Michał, ty nie na imprezie?" - pytałam jak gdyby nigdy nic, przytulając się do niego. - "dzięki, że jesteś." - powiedziałam. "-Nie ma sprawy. Tylko nie rób głupstw jeśli nie chcesz bym poszedł za tobą. " - powiedział puszczając. "-Niby czemu miałbyś pójść za mną?" - spytałam. -Opowiedzieć ci? więc to było tak ...

________________________________________________________________
Dziękuję za wytrwałość niektórych z was.
Może i sępienie komentarzy jest strasznie chamskie i w ogóle, ale chciałabym tylko zobaczyć ile was jest.
Bo mnie nie chodzi o samą obecność komentarzy tylko o ludzi.
Będę starała się częściej tutaj pisać. Tymczasem zmieniłam wygląd bloga.
Mam zamiar otworzyć drugiego bloga, z moimi głupawymi przemyśleniami (jakby ktoś był zainteresowany tym co robię po za tym blogiem).
Dziękuję za wejścia i komentarze, jesteście wspaniali . ;**

sobota, 24 grudnia 2011

Święta.

Białe puchate "coś" prószy prosto w oczy zamazując pole widzenia, zimny wiatr bucha prosto w twarz, a śnieg skrzypi pod ciężarem naszych butów. Ale oczywiście nie u nas, gdyż w Polsce jedyne zjawisko jakie możemy zaobserwować w święta to deszcz i plucha. Jednakże w domach choinka rozświetla ciemne pomieszczenie i założę się, że niektórych to raduje. Te wszystkie przygotowania do jednej kolacji robi się miesiąc przed, tylko po to by hucznie świętować narodzenie Jezusa Chrystusa. Ach tak. To święta. Chociaż ja osobiście ich nie czuję, nie wiem jak wy, chciałabym wam życzyć wesołych, radosnych i spokojnych świąt, a nawet i Nowego Roku (wyprzedzając). Dziękuję wszystkim, którzy jeszcze - mimo wszystko czytają mojego bloga i uroczyście oświadczam, że się za niego biorę. Nie wiem ile osób czyta moje wypociny (bo przecież nie wszyscy zostawiają komentarze, to zrozumiałe), ale dziękuję wam wszystkim, naprawdę. Bez was nie pisałabym tego. Jeszcze raz życzę wam i waszym rodzinom wesołych świąt. ;**

Ps. Przerwy spowodowane nawałem nauki się opłaciły. Wprawdzie średnia 4,53 nie jest jakaś najlepsza, ale dla mnie to osobisty sukces. :)

czwartek, 24 listopada 2011

Piątek, 25 sierpnia.

Wstałam gdzieś tak koło 10:00 nie mając pojęcia o której było lub będzie śniadanie. Na szczęście chłopaki tez spali więc nie było opcji bym głodowała sama, gdyby jednak tego śniadania nie było. Nie wiem jak znalazłam się przez noc na środku pokoju, nie wiem też skąd się tam wziął Bartek i co robił pod moją głową.. i chyba już wiem. Chrapał. Znalazłam w kurtce Michała gwizdek, jednak i on nie pomagał. Poszłam do dziewczyn, z zapytaniem jak ich obudzić. Nie wiem po co zabrały nad morze wuwuzele. Wiem jedno - podziałały. Nigdy nie widziałam Kamila takiego wściekłego. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki, a następnie wrzucił do wanny wypełnionej wodą. Nie wiem skąd wzięła się tam woda, ale prysznic miałam już załatwiony. Ogarnęłam jakieś suche ciuchy i ruszyłam na dół. Okazało się, że śniadanie jest, a pani Rysia jest nieziemska. Naleśniki.. Pani Rysia wygoniła nas na plażę. Wpoiła nam, dziewczynom, dumne motto które brzmiało "plaża, słońce, chłopcy". Coraz bardziej ją lubię. No dobra, poszliśmy na plaże, oczywiście Kamil musiał zrobić nam wiochę swymi różowymi slipkami, które sama mu podłożyłam. Niestety mój misterny plan się nie udał i jakieś dziewczyny zaczęły do niego zarywać, a jemu się najwyraźniej to podobało. Poszedł z tymi laskami na drina, w sumie miłe z twarzy, nie mam nic przeciwko, ale żeby polecieć na takie coś? Nie rozumiem tego. Gdy Kamil poszedł chłopaki wyjawili mi, że to z tą wanną to żaden przypadek, wszystko zaplanowali. No i ja, jako porządna, szanująca się kobieta, zrobiłam to co kobieta zrobić powinna. Strzeliłam focha. Zabrałam ręcznik i uciekłam stamtąd. Usiadłam na piasku, postanowiłam chwilę się poopalać. '-A cemu ta pani tu tak lezyy?' - usłyszałam jakieś dziecko. Podniosłam nieśmiało wzrok. Kilkuletni chłopiec, rzekłabym nawet że jest tak słodki, że dałoby radę go zjeść. Towarzyszył mu nieco większy chłopak, no gdzieś w moim wieku. Zielone, wielkie oczy, czarne włosy, ubrany nieco w stylu skate. Zakochałabym się w nim, gdybym miała takie serce jak miliony osób w moim wieku. Niestety, Paweł zniszczył je doszczętnie. '-Ceść, jezdem Patlyk, a ty?' - odezwał się mały. '-Martyna, miło mi.' - powiedziałam z uśmiechem. Nigdy nie miałam rodzeństwa, i raczej nie będę go miała. "-Przepraszam cię za niego, on tak do każdego. Jestem Kacper." - odezwał się nagle nieznajomy. W jego oczach błysnęło mi znajome ciepło, takie jakie miał Emil, kiedy byłam w szpitalu. Emil.. Emil.. gdzie on się podziewa? Tak bardzo mi go brakuje.. Nie. Stop. To nie ja zawiniłam. Z zamyśleń wyrwał mnie niejaki Kacper. '-Przyjezdna? Oprowadzić cię po okolicy?' No i co miałam zrobić. Tak słodkim dwóch chłopcom się nie odmawia. W czasie spaceru Kacper opowiadał mi nieco o sobie i swojej rodzinie. To takie typowe. Urocza rodzinka z dwójką ślicznych dzieci, z czego jeden to niegrzeczny chłopiec a drugi aniołek. Skąd ja to znam.. Za to moja historia wcale nie jest banalna. A czasem tak bardzo chciałabym żeby taka była.. Niestety nie jest i bardzo mi przykro. Ale cóż. Life is brutal. Dzięki Kacprowi poznałam znaczną część miasta, szczególnie kluby. Umówiliśmy się nawet na 21:00 przed jakimś klubem, którego nazwy nie pamiętam. Podobno ma być tam jakiś rockowy występ, czemu nie, takie klimaty też trawię. Wróciłam do domu, zastałam Michała. Smutnego. Przebrałam się szybko, ogarnęłam, no i wyciągnęłam Michała. Nie wiem co się stało, a stało się coś na pewno. Dotarliśmy na miejsce. Czekaliśmy chwile na Kacpra. Przyszedł. Boże, całkiem inny człowiek. Glany, skóra, wszystko idealnie współgrało. Oczywiście Michał musiał obadać go swoim krytycznym wzrokiem. Zajęło mu to chyba z godzinę zanim przyzwyczaił się do jego obecności. Ale dobra, weszliśmy do klubu, koncert się zaczął. Michałowi od razu poprawił się humor. Jakby był w siódmym niebie! Cieszy mnie to, kocham patrzeć na szczęśliwych ludzi. Znalazł jakąś dziewczynę, a my z Kacprem stwierdziliśmy, że to bez sensu, zostać tam dłużej. Wyszliśmy, i poszliśmy pod sklep. Zajebaliśmy jakiś wózek na zakupy i zjeżdżaliśmy nimi z jakiejś małej górki nieopodal sklepu. Przynajmniej dopóki nie nakrył nas dzielny ochroniarz. Odebrał nam wózki niczym i spisał niczym policjant W11. Byłam mocno zmęczona i wstawiona. Oczywiście zemdlałam. Kacper wziął mnie na ręce i podprowadził do domu (tyle wiem z opowiadań pani Rysi). Obudziłam się gdzieś tak nad ranem, chłopaków nie było, nie wiedziałam nawet która godzina. Wzięłam telefon w swe łapska z zamiarem odczytania godziny. Zamiast tego wyskoczyło mi: "Masz 15 nieodebranych połączeń od: Kacper". Niewiele myśląc oddzwoniłam, umówiłam się z nim na 15:00 na plaży i poszłam dalej spać.

______________________________________________________________________________
Wiem, dawno nie pisałam.
Miałam kilka problemów z ogarnięciem szkoły i tym całym syfem.
Do tego doszła żałoba dosyć bliskiej osoby.
Nie ważne.
W każdym razie jestem i kontynuuje to co zaczęłam.
Jeżeli wam się nie podoba przepraszam, chyba wyszłam z wprawy.
Pozdrawiam ;**

poniedziałek, 3 października 2011

Czwartek, 24 sierpnia.

Uslyszałam barbarzyński dźwięk budzika. Dzwonił niby jak zwykle, ale dzisiaj jakoś tak.. gorzej. Gorzej dla mnie. Wzięłam po omacku budzik w ręce i rzuciłam nim o ścianę. Najwyraźniej pomogło, bo przestał dzwonić. Poleżałam z pół godziny, dopóki nie kapnęłam się, że dziś mamy jechać. Ubrałam się wolnym ruchem w jakieś rzeczy, które sobie wczoraj przyszykowałam. Przejrzałam się w lustrze, podziwiając poniekąd swoją dziwną urodę jak i stopień ujebania lustra. Poszłam do łazienki, następnie do kuchni, gdyż skusił mnie zapach mojej ulubionej kawy i naleśników z dżemem. Chciałabym tak codziennie. Rzeczywiście, na stole stała kawa i naleśniki, tylko osoby nam się podmieniły. Zamiast Basi siedział Bartek - ach, no tak. Zapomniałam. W busie część z nas się nie zmieści, bo jadą też jacyś turyści czy coś, więc część z nas jedzie z Bartkiem - w tym ja. Sam by mnie raczej nie zostawił, taki już jest. Oczywiście ubrałam się w coś co adekwatnie nie pasuje do sytuacji, a żeby nie wyciągać niczego z walizki, wyciągnęłam z szafy jakieś stare dresy i zwykłą podkoszulkę, a Bartosz zapożyczył mi bluzę, która fakt faktem była mega cieplutka. Wpadli jeszcze Sylwia z Michałem i można było ruszać. Oczywiście Sylwia była zmuszona siedzieć na przodzie. Najpierw pojechaliśmy na miejsce przyjazdu busu. Bartek przecież nie znał drogi. Będzie jechał za nimi. Przy okazji skoczyliśmy do piekarni i wykupiliśmy chyba cały zapas świeżych bułeczek. Pogadałam chwile z resztą ekipy po czym zbliżył się czas odjazdu więc wskoczyłam do samochodu. Była już godzina 11:00. Bezsens. Byłam pierwsza w samochodzie, chciałam usnąć, zanim zdążą się o coś pokłócić. Nagle zza szarych murów bloków, murków i tego typu rzeczy ujrzałam czarne conversy, dosyć luźne, również czarne rurki, koszulę w biało czarną kratę, rękaw trzy czwarte i charakterystyczną grzywkę na bok - również czarną. Przyznam się, że na początku pomyślałam: "o, idzie jakieś pieprzone emo" , ale potem zorientowałam się, że to on. Jednym szarpnięciem otworzyłam samochód i ruszyłam ku niemu. Zastygł w bezruchu, w sumie.. nie dziwię mu się. Patrzał się na mnie takim dziwnym, lodowatym spojrzeniem. Tak jakby chciał czegoś, ale nie był gotowy o to prosić. Tak jakby chciał coś wziąć, ale myślał, że nie ma sensu potem tego ciągnąć, tak jakby chciał przeżyć coś pozytywnego, ale brakuje mu na to życia. Porażona tym dziwnym, nieznanym mi jak dotąd spojrzeniem, również zastygłam w bezruchu. Pamiętam tylko, że ktoś mnie gdzieś wołał, zrobiło mi się ciemno przed oczami i zaliczyłam niezbyt ciekawe spotkanie z podłożem. Gdy się obudziłam ktoś trzymał mi nogi w górze, a ktoś wziął moją głowę na swe kolana. Ocudziłam się kompletnie gdy zobaczyłam nad sobą twarz Pawła. Pomógł mi wstać. Jego ręce były lodowate. Były inne od tych które pamiętam. Na dłoni odznaczały się świeże rany, prawdopodobnie od cięć. Szybkim ruchem zasunął rękaw, po czym powiedział: "- Różnie działam na ludzi, ale żeby od razu zwalać ich z nóg? Miałem nadzieję, że się już więcej nie spotkamy. Los robi swoje." - po czym na jego twarzy wstąpił tak zwany, nieco głupawy "banan". Ale za tym kryło się coś więcej. I tylko ja to widziałam. Bartek szybko wkroczył pomiędzy nas, jakby nie wiadomo co mi robili. Mordowali mnie? Nie. Płakałam? Nie. Krzyczałam?Nie. To czego? No, ale jako że poczuwał się moim starszym bratem, jest usprawiedliwiony. Od razu zaczął jakieś wąty o mnie i o tą całą sytuację. Michał go uspokoił, Bartek (o dziwo) przeprosił Pawła. Paweł pożegnał się ze wszystkimi jakbyśmy byli jego starymi przyjaciółmi. Ze mną to już się w ogóle nie żegnał, wiadomo, doskonale wiedziałam co miał na myśli tak postępując. To znaczy on myślał że ja wiedziałam. A ja nie wiedziałam. To skomplikowane. Tak czy inaczej Bartek odprowadził mnie do samochodu. Chciałam tym razem siedzieć z tyłu, chciałam się w końcu wyspać. Michał zgodził się pełnić rolę poduszki, więc nie było większych problemów. Dwie godziny patrzyłam się w okno i myślałam. Tak sobie - o niczym właściwie. Mój mózg nie był skłonny do jakichkolwiek racjonalnych przemyśleń. Gdy wjechaliśmy w jakąś drogę, po bokach zalesioną, zaczęłam liczyć te panie co stoją przy tej właśnie drodze. I może was zadziwię, ale więcej naliczyłam grzybiarek niż dziwek. Czyli miały udany dzień pracy. Zasnęłam bodajże godzinkę przed celem. Po godzinie Michał niemiłosiernie mnie zbudził. Do teraz zastanawiam się, po co takiemu człowiekowi jest gwizdek? No więc wyciągnęłam mój bagaż, powitałam się z dziewczynami i udaliśmy się wszyscy na kolację. Gotowała ich babcia, niejaka babcia Ryszarda. No dalej, nabijajcie się z jej imienia, a dostaniecie wałkiem. Wiem co mówię - Kamil już oberwał. Nikt jakoś nie miał specjalnej ochoty na melanż więc udaliśmy się do swoich pokoi. Niezłe zamieszanie, bo wcześniej tego nie ustaliliśmy, a pokoje były 2 - 4 osobowe. Mnie było wszystko jedno gdzie trafię. No i troszkę słabo, bo jedna baba na trzech chłopów to trochę niekomfortowy układ, no ale - bracia. Najgorzej z łazienką, ale to nic. Mieszkam z Kamilem, Michałem i Bartkiem. W sumie to było całkiem do przewidzenia, wiadome jest że ta czwórka jest nierozerwalna. To dziwne, bo Michał zna nas tak krótko, a już się do nas przywiązał. Miło. Niewiele myśląc padliśmy na łóżka. Nadszedł czas na zasłużony odpoczynek.

niedziela, 25 września 2011

Środa, 23 sierpnia.

Wtulałam się w niego jeszcze przez chwilę - strasznie długą chwilę. Żadne z nas nie chciało się puścić. Doskonale czułam jego zapach, czułam na ciele jego niesamowicie mocny uścisk. To nie był ten sam Paweł, to też dało się wyczuć. Ten był taki.. dziki. Nie mam innego określenia. Robi co chce, nie liczy się z innymi, choć jestem pewna, że chciałby być czuły. Gdy uwolnił uścisk, puściłam się jego bluzy. Przez zamglone oczy praktycznie nic nie widziałam. Zobaczyłam jedynie te lazurowe oczy, które niezwykle pociemniały, łzę w oku i wymuszony uśmiech. Chwilę potem zobaczyłam jego plecy. Stwierdziłam, że nie ma co dłużej stać w progu i poszłam do kuchni, gdzie siedziała Basia. Usiadłam bez słowa przy stole. Czekała na mnie aromatyczna kawa, ale jakoś nie mogłam jej wypić. W głowie dalej huczały mi jego słowa. "Nie będę cię już bronił." - co to w ogóle ma znaczyć? Czy kiedykolwiek mnie bronił? Czy kiedykolwiek po zerwaniu przy mnie był? Nie. No właśnie. Nie wiem, czy pierdoli mu się w mózgu czy tak działają na niego emocje. Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Właściwie chcę, ale nie chcę nad tym rozmyślać. Nie płakałam - nie miałam czym. Nadal czułam woń jego bluzy. Nadal czułam uścisk - nie tylko od jego rąk, w sercu też. To trochę jak narkotyk - jak to się skończy i nie dostanę drugiej dawki, będzie ze mną źle. Wysuszę się z samotności, albo tęsknota rozłoży mnie na cząstki elementarne. Po co tu w ogóle przyszedł? Dlaczego się żegnał? Ahh.. no tak, mama zostawiła mu jakiś dom.. ale to nie powód. I tak ewidentnie miał mnie gdzieś. Chyba. Dzwonek do drzwi ocknął mnie z tych nieciekawych przemyśleń. Pobiegłam otworzyć - sama nie wiem, czy z nadzieją, że go tam zobaczę czy tak po prostu. Otworzyłam drzwi i mimowolnie uśmiech wstąpił mi na twarz - toż to Kasia i Ania! Przedstawiłam je Basi, wpadły one jednak na krótko. Chciały spytać się czy jadę do nich, do Sopotu. Basia zaczęła mnie namawiać, żebym tam pojechała, w końcu tutaj mam za dużo problemów. Paweł, Emil, stan zdrowia.. nie zaciekawie. Na dźwięk imiona "Emil" ponownie zakuło mnie serce, zapragnęło go w tej chwili, by mu pomóc. Ale to nie takie proste. Spytałam kto jedzie. A więc jedzie Michał (który ostatecznie dał się namówić), Bartek, Kamil, Wiktor, Edyta, Sylwia i Angelika. Taki skład jak najbardziej mi pasował więc jestem umówiona z nimi na 9:00 rano, jutro, pod szpitalem - dziewczyny są tak miłe że zorganizowały nam bus. Ooo.. tak. 3 dni w raju - to mi pasuje. Zmyły się po obwieszczeniu tych wspaniałych wiadomości, a ja wskoczyłam pod kocyk, zupełnie wyłączając się z rzeczywistości. Przerażała mnie, jest bardzo okrutna. Może użalam się nad sobą, ale to boli. Boli jak cholera. Basia nie dowiedziała się o tym wszystkim, bo po co jej to? Jutro jedzie na jakąś ważną delegacje, po co jej dodatkowe zmartwienie? Widząc co się ze mną dzieje zabrała mnie na spacer. Jak pieska, rozumiecie to? Tak, przesadzam. Poszłyśmy do jakiegoś badziewnego parku. Pieski wesoło biegały, zakochane pary radośnie okazywały sobie uczucie, a ja przechodziłam koło nich jakoś dziwnie.. hmm.. jak to ująć.. rozmemłana. Patrzyłam tylko w swe czarne trampki, ukratkiem słuchając odgłosów natury tudzież Basi, która nadawała jak przyroda czasem może pomóc człowiekowi. W sumie.. miała trochę racji. Dotarliśmy do jakiegoś placu zabaw - kompletnie nie wiedziałam, że coś takiego tutaj stoi. Na jednym z "domków" zauważyłam kogoś podobnego do Pawła. I niewątpliwie to był on. Patrzył na mnie, ewidentnie płacząc. Oczy zalały się łzami, patrząc na to jak właśnie wciąga kreskę. Uciekłam. Basia goniła mnie, nie wiedząc o co chodzi. W końcu dała za wygraną i wróciła do domu. Napisałam jej sms-a że nic się nie stało i, że będę w domu gdzieś o 3 nad ranem. Miałam ochotę się uchlać. Kupiłam w tym celu najlepszą wódkę, na jaką było mnie stać i przysiadłam na plaży. Wypiłam całą i usnęłam, najzwyklej w świecie. Znowu mi się to zdarzyło. Gdy się obudziłam było już ciemno. Chciałam wrócić do domu, ale jedyna możliwa droga wiodła przez park. Nie ukrywam - bałam się, cholernie. Zadzwoniłam po Michała, oświadczył, że zaraz będzie. I przyszedł. Nie ma to jak przyjaciele. Pomógł mi wstać i poszliśmy do parku, na placyk. Bo tak mi się zachciało. Usiedliśmy na huśtawkach i gadaliśmy. O wszystkim i o niczym. Wyciągnął z plecaka dwa piwa, włączył muzykę na telefonie i bujaliśmy się na huśtawkach, to popijając, to rozmawiając. W końcu przypomniało nam się, że jutro jedziemy. Niczym gentelmen odstawił mnie do domu. Wkroczyłam na powierzchnię domu. Drewniana podłoga nieco ugięła się pod moim ciężarem wydając ciche skrzypienie. Wesżłam jakoś niepostrzeżenie na górę, spakowałam torbę na jutro. Dotarło do mnie, jak mało mam ciuchów, jak dawno nie byłam na żadnych zakupach, co należałoby zmienić. Zeszłam na dół do kuchni, po szklankę mleka i apap. Oczywiście narobiłam hałasu - a jakżeby inaczej. Basia wstała i wzięła mnie na "przesłuchanie". A że pijany człowiek to szczery człowiek wygadałam się jej ze wszystkiego. Pamiętam nadal ten wytrzeszcz oczu i słowa "ty idź lepiej spać". Poszłam na górę, nieco zmęczona, w końcu była 5:00 nad ranem. Położyłam się, przykrywając się cieplutką kołderką. Czułam jak życie ze mnie uchodzi i w końcu zasnęłam.
____________________________________
Notka słaba, jak sami widzicie.
Coraz żadziej tu piszę - ale przestać nie mam zamiaru.
Piszę żadziej, po części z powodu szkoły (nie uczę się, po prostu przychodzę zmęczona) i spraw prywatnych  (rodzina i ktoś bliski, nieważne).
Jednakże, liczba wejść przekroczyła 1000.
Chociaż nie wiem ile z was to czyta, to i tak wam wszystkim dziękuję. ♥
Pozdrawiam. :**