niedziela, 25 września 2011

Środa, 23 sierpnia.

Wtulałam się w niego jeszcze przez chwilę - strasznie długą chwilę. Żadne z nas nie chciało się puścić. Doskonale czułam jego zapach, czułam na ciele jego niesamowicie mocny uścisk. To nie był ten sam Paweł, to też dało się wyczuć. Ten był taki.. dziki. Nie mam innego określenia. Robi co chce, nie liczy się z innymi, choć jestem pewna, że chciałby być czuły. Gdy uwolnił uścisk, puściłam się jego bluzy. Przez zamglone oczy praktycznie nic nie widziałam. Zobaczyłam jedynie te lazurowe oczy, które niezwykle pociemniały, łzę w oku i wymuszony uśmiech. Chwilę potem zobaczyłam jego plecy. Stwierdziłam, że nie ma co dłużej stać w progu i poszłam do kuchni, gdzie siedziała Basia. Usiadłam bez słowa przy stole. Czekała na mnie aromatyczna kawa, ale jakoś nie mogłam jej wypić. W głowie dalej huczały mi jego słowa. "Nie będę cię już bronił." - co to w ogóle ma znaczyć? Czy kiedykolwiek mnie bronił? Czy kiedykolwiek po zerwaniu przy mnie był? Nie. No właśnie. Nie wiem, czy pierdoli mu się w mózgu czy tak działają na niego emocje. Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Właściwie chcę, ale nie chcę nad tym rozmyślać. Nie płakałam - nie miałam czym. Nadal czułam woń jego bluzy. Nadal czułam uścisk - nie tylko od jego rąk, w sercu też. To trochę jak narkotyk - jak to się skończy i nie dostanę drugiej dawki, będzie ze mną źle. Wysuszę się z samotności, albo tęsknota rozłoży mnie na cząstki elementarne. Po co tu w ogóle przyszedł? Dlaczego się żegnał? Ahh.. no tak, mama zostawiła mu jakiś dom.. ale to nie powód. I tak ewidentnie miał mnie gdzieś. Chyba. Dzwonek do drzwi ocknął mnie z tych nieciekawych przemyśleń. Pobiegłam otworzyć - sama nie wiem, czy z nadzieją, że go tam zobaczę czy tak po prostu. Otworzyłam drzwi i mimowolnie uśmiech wstąpił mi na twarz - toż to Kasia i Ania! Przedstawiłam je Basi, wpadły one jednak na krótko. Chciały spytać się czy jadę do nich, do Sopotu. Basia zaczęła mnie namawiać, żebym tam pojechała, w końcu tutaj mam za dużo problemów. Paweł, Emil, stan zdrowia.. nie zaciekawie. Na dźwięk imiona "Emil" ponownie zakuło mnie serce, zapragnęło go w tej chwili, by mu pomóc. Ale to nie takie proste. Spytałam kto jedzie. A więc jedzie Michał (który ostatecznie dał się namówić), Bartek, Kamil, Wiktor, Edyta, Sylwia i Angelika. Taki skład jak najbardziej mi pasował więc jestem umówiona z nimi na 9:00 rano, jutro, pod szpitalem - dziewczyny są tak miłe że zorganizowały nam bus. Ooo.. tak. 3 dni w raju - to mi pasuje. Zmyły się po obwieszczeniu tych wspaniałych wiadomości, a ja wskoczyłam pod kocyk, zupełnie wyłączając się z rzeczywistości. Przerażała mnie, jest bardzo okrutna. Może użalam się nad sobą, ale to boli. Boli jak cholera. Basia nie dowiedziała się o tym wszystkim, bo po co jej to? Jutro jedzie na jakąś ważną delegacje, po co jej dodatkowe zmartwienie? Widząc co się ze mną dzieje zabrała mnie na spacer. Jak pieska, rozumiecie to? Tak, przesadzam. Poszłyśmy do jakiegoś badziewnego parku. Pieski wesoło biegały, zakochane pary radośnie okazywały sobie uczucie, a ja przechodziłam koło nich jakoś dziwnie.. hmm.. jak to ująć.. rozmemłana. Patrzyłam tylko w swe czarne trampki, ukratkiem słuchając odgłosów natury tudzież Basi, która nadawała jak przyroda czasem może pomóc człowiekowi. W sumie.. miała trochę racji. Dotarliśmy do jakiegoś placu zabaw - kompletnie nie wiedziałam, że coś takiego tutaj stoi. Na jednym z "domków" zauważyłam kogoś podobnego do Pawła. I niewątpliwie to był on. Patrzył na mnie, ewidentnie płacząc. Oczy zalały się łzami, patrząc na to jak właśnie wciąga kreskę. Uciekłam. Basia goniła mnie, nie wiedząc o co chodzi. W końcu dała za wygraną i wróciła do domu. Napisałam jej sms-a że nic się nie stało i, że będę w domu gdzieś o 3 nad ranem. Miałam ochotę się uchlać. Kupiłam w tym celu najlepszą wódkę, na jaką było mnie stać i przysiadłam na plaży. Wypiłam całą i usnęłam, najzwyklej w świecie. Znowu mi się to zdarzyło. Gdy się obudziłam było już ciemno. Chciałam wrócić do domu, ale jedyna możliwa droga wiodła przez park. Nie ukrywam - bałam się, cholernie. Zadzwoniłam po Michała, oświadczył, że zaraz będzie. I przyszedł. Nie ma to jak przyjaciele. Pomógł mi wstać i poszliśmy do parku, na placyk. Bo tak mi się zachciało. Usiedliśmy na huśtawkach i gadaliśmy. O wszystkim i o niczym. Wyciągnął z plecaka dwa piwa, włączył muzykę na telefonie i bujaliśmy się na huśtawkach, to popijając, to rozmawiając. W końcu przypomniało nam się, że jutro jedziemy. Niczym gentelmen odstawił mnie do domu. Wkroczyłam na powierzchnię domu. Drewniana podłoga nieco ugięła się pod moim ciężarem wydając ciche skrzypienie. Wesżłam jakoś niepostrzeżenie na górę, spakowałam torbę na jutro. Dotarło do mnie, jak mało mam ciuchów, jak dawno nie byłam na żadnych zakupach, co należałoby zmienić. Zeszłam na dół do kuchni, po szklankę mleka i apap. Oczywiście narobiłam hałasu - a jakżeby inaczej. Basia wstała i wzięła mnie na "przesłuchanie". A że pijany człowiek to szczery człowiek wygadałam się jej ze wszystkiego. Pamiętam nadal ten wytrzeszcz oczu i słowa "ty idź lepiej spać". Poszłam na górę, nieco zmęczona, w końcu była 5:00 nad ranem. Położyłam się, przykrywając się cieplutką kołderką. Czułam jak życie ze mnie uchodzi i w końcu zasnęłam.
____________________________________
Notka słaba, jak sami widzicie.
Coraz żadziej tu piszę - ale przestać nie mam zamiaru.
Piszę żadziej, po części z powodu szkoły (nie uczę się, po prostu przychodzę zmęczona) i spraw prywatnych  (rodzina i ktoś bliski, nieważne).
Jednakże, liczba wejść przekroczyła 1000.
Chociaż nie wiem ile z was to czyta, to i tak wam wszystkim dziękuję. ♥
Pozdrawiam. :**

środa, 14 września 2011

Wtorek, 22 sierpnia

Obudziłam się z uśmiechem na ustach około godziny 10:00. Przez pewnien czas z przymkniętymi powiekami rozkoszowałam się zapachem mojej ulubionej kawy oraz hip - hopem lecącym z głośników. Otworzyłam oczy, podniosłam się z łóżka, włożyłam na nogi moje zielone, włochate kapcie i pognałam do kuchni. Zobaczyłam zaspanego Bartka, siedzącego przy stole i pijącego kawę. '-Hej, dobrze spałeś?' - usiadłam koło niego mierzwiąc mu włosy. '-Jeszcze masz czelność pytać.. chrapałaś całą noc tak, że się spać nie dało.' - odpowiedział. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Zjadłam śniadanie (zrobione przez Bartosza) i trochę z nim pogadałam. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi nakazałam Bartoszowi otworzenie ich, podczas gdy ja pognałam ku łazience. Ubrałam się w jakieś baggy i wyciągnięty t-shirt. Wyglądałam jakoś tak.. inaczej. Kruczoczarna grzywka opadała mi po części na jedno oko, a ubrania na mnie wisiały jak na wieszaku. Wyglądałam na szczęśliwą. Twarz jakoś pozbyła się grymasów złości czy jakiegokolwiek bólu, mięśnie rozluźniły się, a twarz promieniała. Zachwycałam się długo nad swoim dotychczasowym stanem, dopóki tego wszystkiego nie przerwały mi krzyki. Zeszłam na dół, nadal przekonana, że to może Edyta kłóci się z Kamilem o coś tak głupiego jak kto ma dziś pomagać w monopolowym za alko, ale na wszelki wypadek przyspieszyłam kroku. I może dobrze, że tak zrobiłam bo okazało się, że to Basia przyjechała w odwiedziny.
Gdy ją zobaczyłam poczułam niesamowite szczęście. To co że biła Bartosza torebką ( w której miała chyba cegłówki), kopała go i krzyczała mu w twarz, że ma mi nie wchodzić w drogę ani nie zakradać się do tego domu, bo wezwie policję. Na mój widok szybko do mnie podbiegła i widząc mój obecny stan zdrowia zaczęła wykrzykiwać, że tego jest już za dużo i dzwoni na policję, bo nikt nie będzie bił jej dziecka. Widząc jak rozbawienie maluję się Bartoszowi na ustach, zaczęłam ją uspokajać. Przedstawiłam jej Bartka, a gdy on poszedł robić nam herbatę opowiedziałam jej wszystko związane z moim stanem zdrowia oraz obecnością obcego chłopaka w domu. Przyjęła wszystko ze spokojem aczkolwiek nie wypiła zrobionej herbatki "dla bezpieczeństwa". Bardzo się cieszyłam, że przyjechała - nieczęsto mnie odwiedza. Praca, interesy, interesy, praca itd. Miło że znalazła czas dla mnie. Szkoda tylko, że zostaje tylko do jutra. Będzie mi jej brakować. Zadzwoniłam po resztę moich znajomych. Jakieś 5 minut później przyszedł Wiktor, Kamil, Edytka, Sylwia i Michał. Nie miałam po co dzwonić do Pawła tudzież Agnieszki, bo zwyczajnie nie miałam na to ochoty. Basia ich wszystkich polubiła, choć zachowała ten dystans. Siedzieliśmy tak do wieczora, potem ekipa poszła ogarniać jakiś melanż. Ja oczywiście zostałam w domu. Siłą wykopałam Bartka na ten wypad. W końcu ktoś musiał tych dekli poodwozić. Załączyłam z Basią jakiś film (chyba komedia romantyczna) i rozczulałyśmy się nad biednym zakochanym chłopaczkiem, lecącym za jakąś rozhisteryzowaną biedaczką w niebieskiej sukieneczce. Film jak to film - wiedziałam, że skończy się dobrze i ani na moment nie chciałam wczuć się w historię tej uroczej młodej pary w chwilowej rozłące. Nie miałam ochoty przeżywać tego wszystkiego co oni. Dziś po prostu media mną nie manipulowały. Jednakże miło było siedzieć z nią i wcinać popcorn oraz bomby kaloryczne w postaci lodów, chipsów, ciast i tego typu szkodzącym zdrowiu gówien. Opowiadała mi o wszystkim co działo się przez ostatni miesiąc i dlaczego nie mogła tu zawitać. Ja wiedziałam, że tak musi. Byłam do tego najzwyklej w świecie przywyczajona. Jednak na pytanie, co ja robiłam przez ten miesiąc jakoś trudno było mi odpowiedzieć. No bo w końcu siedzenie na parapecie, cała zapłakana, w dresie i rozciągniętej bluzce z kakaem w ręku to nie jest ciekawie spędzony czas. Lepsze to jednak niż ćpanie w miejskich szaletach. Jakoś nie miałam ochoty opowiadać o tej całej szopce z Pawłem w roli głównej. Sama ze mnie to wydusiła. Przytuliła mnie mocno, tak jak tylko potrafiła. Ale to nie pomagało. W głowie nadal burzyły się sprzeczne myśli. Tak samo jak morze uderzało w skały. Morze w tym wypadku były to myśli "ułoży się, będziecie szczęśliwi" , a skały to te twarde przekonania o zimnie jego serca. Morze podburzało skały. Nie wiem ile jeszcze tak dam radę. Wierzyłam, a raczej chciałam wierzyć, że w najmniejszych odmętach tego organu jakaś cząstka mięśnia dalej pracuje. Pracuje dla mnie. Łzy nie ciekły mi ciurkiem. Z resztą to było zrozumiałe. Przez rok swoimi łzami wypełniłabym stu litrowe akwarium. Nie odzywając się oglądałyśmy film.Przy końcu, kiedy to zwykle ma nastąpić tak zwany 'happy end', który nigdy się nie zdarza (no bo serio, który facet goniłby samolot swojej wybranki na jakimś wózku? Nie lepiej odlecieć tam następnym samolotem?), ktoś zadzwonił do drzwi. Myślałam, że wrócił Bartek znudzony jakimś kolejnym 'dennym' melanżem. Nie chciało mi się wstawać, gdyż właśnie pochłaniałam kolejne lody czekoladowe, jednocześnie 'topiąc' w nich wszelkie smutki. Póki co działało. Posłałam do drzwi Basię. Nie obchodziło mnie kto to dopóki nie usłyszałam tego głosu. JEGO głos. "-Oj, przepraszam. Widocznie przeszkodziłem." - powiedział zduszonym głosem. Nigdy nie słyszałam tej barwy. I podejrzewam, że Michał wiedziałby od razu co to oznacza. Nie ja. Podbiegłam prędko w stronę drzwi. Basia stała i patrzała się to na mnie, to na niego, nie wiedząc zbytnio o co chodzi. Nie zważałam na nią. "-Paweł, czekaj!" - krzyknęłam na widok odchodzącego od progu Pawła. Basia automatycznie wiedziała, że ma się ulotnić. Spojrzałam w stronę Pawła. Lazurowe oczy były takie.. nadzwyczaj suche. Nie wiem jak to wyjaśnić w jakiś sensowny, czy naukowy sposób. Po prostu było coś z nimi nie tak. W ogóle z nim było coś nie tak. Czerwone rurki w czarną kratkę, do tego jakieś szelki. T-shirt z napisem "Metalica" niewątpliwie pożyczony od Michała. Pachniała mną. Przecież jeszcze tak nie dawno miałam ją na sobie. Czarne trampki - a to dziwne. Nigdy nie nosił trampek. A to nie jedyne zmiany. Zafarbował włosy na czarno, zrobił grzywkę na bok, kolczyk w wardze, mnóstwo dziurek w uchu i w brwi. Wyglądał trochę jak Dominik z "Sali samobójców". Z małą różnicą. Tylko Pawła kochałam. '-Hej.. zmieniłeś się.' - powiedziałam, nieco nieśmiało. '-Tak. Miałem ci coś powiedzieć, ale.. nie będę przeszkadzać. Już w ogóle. W życiu.' - powiedział. Głos mu się nieco załamywał, a ja byłam zrozpaczona. Nie wiedziałam o co mu chodzi, a tak bardzo chciałam pomóc. Położył mi dłoń na szyji. Następnie nachylił sie i pocałował mnie w czoło. '- Poradzisz sobie, mała. Ale już beze mnie. Już nie będę cię bronił. Żegnaj.' - szepnął. Staliśmy tak długo. Moje i jego łzy mieszały się na moim dekolcie. Płacz bezsilności. Ja - bo nie wiedziałam co to oznacza. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek się tak do mnie zwróci. On - bo doskonale wiedział, co będzie później i jak będę przez to cierpieć.
__________________________________________________________________________________
Tak, wiem, miałam dodać notkę w poniedziałek lub w weekend.
Przepraszam, nie dałam rady. Zmęczenie. Pisałam to w różne dni.
Wiele razy edytowałam. Jeszcze raz przepraszam i mam nadzieję, że niczego nie spaprałam.
Pozdrawiam :)

niedziela, 4 września 2011

Poniedziałek, 21 sierpnia.

Obudziłam się rano z głową położoną na miękkim misiu. Cały był przesiąknięty zapachem Bartka, tego którego traktowałam jak starszego brata. To przecież on zawsze się mną opiekował, albo wyciągał z najgorszego bagna. Usiadłam i poczułam przeszywający wręcz ból w okolicach żeber, jak i zarówno klatki piersiowej. To drugie było na tle emocjonalnym. Poczułam zapach jego ulubionej kawy, którą parzył mi co rano. I o dziwo tym razem do oczu nie napłynęły mi łzy. Nie zdąrzyły. W drzwiach ujrzałam Bartosza z dwoma kubkami kawy w ręku, a na dodatek był w samych bokserkach.. w serduszka. Natychmiast wybuchłam histerycznym śmiechem. Kto w wieku osiemnastu lat nosi gacie w serduszka? Bartosz odparł, że noszenie takich gaci to nic złego. No i zachował tego swojego 'poker fejsa'. Wypiłam kawę i zeszłam do kuchni. A w niej ujrzałam mega śniadanie no i Edytę, Sylwię, Wiktora i Kamila. Wyściskałam ich mocno (chociaż bolało niemiłosiernie). Każde z nich zaczęło mi coś opowiadać, podczas gdy ja szamałam moje śniadanie - górę naleśników z bitą śmietaną. Dowiedziałam się między innymi, że Edyta chodzi załamana gdyż Kamil chodzi z tą całą Angeliką, a jeszcze gdyby tego było mało próbuje je na siłę zaprzyjaźnić. Zaś Wiktor zauroczył się w Kasi - tej ze szpitala. I tak wpadłam na pomysł, że dziś pójdziemy do szpitala je odwiedzić. W prawdzie nie chodziło mi tylko o nie, pragnęłam też ujrzeć Pawła. Ciało może tego jakoś specjalnie nie potrzebowało, ale dusza rwała się do niego jak szalona - nie wiedzieć czemu. Poszłam szybko na górę, ubrałam się w jakieś rurki i kolorowy t-shirt, ogarnęłam moje czarne włosy i zeszłam na dół. Wskoczyłam w me czarne nike i już miałam dołączyć do ekipy w samochodzie gdy zatrzymało mnie szarpnięcie za ramię. Zbyt delikatne na Pawła czy Michała. To była raczej dziewczyna. Nie wiem kogo w tamtej chwili się spodziewałam. Miałam tylko nadzieje, że to nie ktoś kogo wolałabym dziś nie spotkać. Obróciłam się i gdy zobaczyłam kto przede mną stoi obeszła mnie gęsia skórka. Agnieszka. To przez nią mam ograniczoną swobodę ruchów i kilka siniaków. '-Słuchaj...' - zaczęła. Ale ja chyba nie chciałam żeby kończyła. '-Co, chcesz mnie jeszcze dobić? To raczej ty słuchaj. To wszystko nie moja wina, ale wiesz... ja nie biję nikogo kto mi podpadnie nawet pod wpływem uczuć. To nie moja wina, że wydaje ci się, że on mnie kocha.'Twarz Agnieszki znieruchomiała, widocznie była nieco zaskoczona. Nie patrzyła mi w oczy, tylko to co jest za mną. Myślałam raczej, że to ekipa która wystawia głowy zza szyb samochodów. Co ja gadam, byłam pewna, że to ją zdziwiło. Albo to, albo moje słowa. Uśmiechnęła się, a oczy jej rozbłysły. Jednak nadal nie patrzyła na mnie. A ja nie mogłam się odwrócić, bo znieruchomiałam. Po raz pierwszy nie wiedziałam co dana osoba ma mi do powiedzienia. Zwykle to przewidywałam. '-Myślę jednak, że on cię kocha. Zależy mu na tobie jak na nikim innym. Przyznam, że zazdroszczę, bo chłopak wcale nie jest taki pusty jak się niektórym wydaje. To jak droga do skarbu. Musisz się namęczyć by odkryć to co w nim najcenniejsze.' - powiedziała rozpromieniona. Nadal nie wiedziałam o co jej chodzi. Dobierałam jakieś losowe słowa z mojej głowy, układałam je w zdaniach i jakoś nadawałam im sens.   '-Coś ci sie w głowie poprzewracało. Może i nadal Paweł jest dla mnie ważny, ale ja dla niego nie. On mnie nie kocha. A jeśli twierdzisz inaczej to albo jesteś idiotką, albo do końca go nie znasz. Bo wyobraź sobie, że ja znam go na wylot i wiem do czego jest zdolny. Więc jak masz ględzić o tym, że rozbiłam wasz związek to wypierdalaj. On cię nawet nie kochał. On nikogo chyba nie kocha.' - syknęłam, a w płucach momentalnie zabrakło mi tlenu. '-Szybko się uczysz.' - usłyszałam głos. Nie należał on do Agnieszki, ani do nikogo z ekipy. Znałam ten głos na wylot. I jego właściciela. Paweł. Obróciłam się, i zobaczyłam jego sylwetkę. Ale wygląd mnie nie interesował. Spoglądałam raczej w lazurowe oczy, które pełne były jakiś dziwnych, niespotykanych u niego uczuć. Cieszył się, ale tak jakby z przymusu. Nie wiem jak on to robił. Jak mógł udawać uczucia? Na jego widok moje kąciki ust mimowolnie (i mam nadzieje, że minimalnie) podniosły się ku górze. '-Wiesz, Paweł? Nadal mam nadzieję, że kiedyś się zmienisz. Że nie będziesz takim chujem.' - powiedziałam ukrywając radość z powodu jego obecności. '-Jak to się mówi: nadzieja matką głupich.' - odpowiedział z tym swoim ironicznym uśmiechem. Ta dziwna euforia wydobywająca się z jego oczu budziła we mnie panikę. Wiedział jak ranić ludzi. Zanim zdążyłam o cokolwiek spytać on ulotnił się, najprawdopodobniej na plażę. '-I ty wierzysz w to co on mówi.. słuchaj, chciałam cię jakoś przeprosić za to wszystko, targały mną emocje, a nie zdrowy rozsądek. Mam nadzieję że kiedyś mi wybaczysz i pójdziemy na jakieś piwo' - przerwała ciszę Agnieszka. Dopiero teraz spojrzałam na jej strój. Szare dresy, wyciągnięty t-shirt i męska bluza. A na buzi zero tapety. '-Możliwe.' - odpowiedziałam i poszłam w stronę samochodu. Przez całą drogę każdy pytał kto, co, jak, dlaczego i tak dalej. Opowiedziałam im wszystko i jakoś ze mnie wszystko uszło, jak powietrze z nadmuchanego balonika. Dojechaliśmy na miejsce i poszliśmy w stronę sali dziewczyn. Moje łóżko wciąż stało puste, widocznie nikomu w tym mieście nie zbierało się na bójki. Poszliśmy do bufetu coś wszamać, jednak ja nie jadłam. Góra naleśników i milionowa stresująca sytuacja dały w kość. Zwymiotowałam im na korytarzu. Salowa tylko przewróciła oczami i zabrała się za sprzątanie tej 'niespodzianki', a gdy chciałam jej pomóc to pogoniła mnie mopem. Tak, uwielbiam te kobiety. Okazało się, że za kilka dni wychodzą i zapraszają nas gdzieś do Sopotu gdyż mają tam dom. Co ja gadam, jaki dom. Willę ! A otóż tak, są kuzynkami i oczywiście mój umysł nie ogarnął tego po pierwszym spotkaniu. Czyli są tu na wakacjach. No i tak przegadaliśmy cały dzień - a to w bufecie, a to w pobliskim parku czyli 'wybiegu dla pacjentów', lub w ich sali. Zrobiło się grubo po 19:00 więc musieliśmy już iść. Wyszłam na końcu i kierując się do wyjścia natknęłam się na Michała. '-Cześć, co słychać?' - spytał. Opowiedziałam mu wszystko co się dzisiaj działo i tak dalej. Chciałam zaprosić go tam do Sopotu, o ile tam pojedziemy, ale stwierdził, że musi być przy Pawle, choć jak na razie Paweł go nie potrzebuje. Otóż okazało się, że Paweł chodzi cały zadowolony, bo jego mama odzyskała cudem przytomność i może normalnie mówić. Powiedziała, że czuje, że śmierć już na nią czyha więc przepisała dom Pawłowi, a nie jego ojcu. Okazało się również, że jego ojciec zdradzał jego mamę. Przykre, aczkolwiek dla Pawła było to chyba najlepsze rozwiązanie, z reszą ojca nienawidził więc nie był to jakiś tam szok. Wyściskałam Michała, nie wiem czemu, tak działają na mnie dobre wieści i szybko wyszłam z tej instytucji, która zmuszała mnie do myślenia o śmierci i tego typu sprawach. Wsiadłam do samochodu, Bartosz odwoził każdego po kolei (a właśnie, aż dziwne, ze nie szkoda mu było na paliwo) a potem gdy byliśmy sami pojechaliśmy na kolację do maka. Pałaszując hamburgera wszystko mu opowiedziałam. Wróciliśmy do domu, obejrzeliśmy "Krzyk" i poszliśmy w kimkę. I nie wiem czemu, ale zasypiając pomyślałam, że w końcu może być normalnie.
_________________________________
Notka mi się nie podoba, taka byle jaka.. pisana na szybko.
Dziękuję za tyle wejść (dziwię się, że chce wam się tu wchodzić.)
Postaram się jutro coś napisać (kończę jutro najwcześniej).
Pozdrawiam i trzymajcie się ciepło. ♥