środa, 14 września 2011

Wtorek, 22 sierpnia

Obudziłam się z uśmiechem na ustach około godziny 10:00. Przez pewnien czas z przymkniętymi powiekami rozkoszowałam się zapachem mojej ulubionej kawy oraz hip - hopem lecącym z głośników. Otworzyłam oczy, podniosłam się z łóżka, włożyłam na nogi moje zielone, włochate kapcie i pognałam do kuchni. Zobaczyłam zaspanego Bartka, siedzącego przy stole i pijącego kawę. '-Hej, dobrze spałeś?' - usiadłam koło niego mierzwiąc mu włosy. '-Jeszcze masz czelność pytać.. chrapałaś całą noc tak, że się spać nie dało.' - odpowiedział. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Zjadłam śniadanie (zrobione przez Bartosza) i trochę z nim pogadałam. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi nakazałam Bartoszowi otworzenie ich, podczas gdy ja pognałam ku łazience. Ubrałam się w jakieś baggy i wyciągnięty t-shirt. Wyglądałam jakoś tak.. inaczej. Kruczoczarna grzywka opadała mi po części na jedno oko, a ubrania na mnie wisiały jak na wieszaku. Wyglądałam na szczęśliwą. Twarz jakoś pozbyła się grymasów złości czy jakiegokolwiek bólu, mięśnie rozluźniły się, a twarz promieniała. Zachwycałam się długo nad swoim dotychczasowym stanem, dopóki tego wszystkiego nie przerwały mi krzyki. Zeszłam na dół, nadal przekonana, że to może Edyta kłóci się z Kamilem o coś tak głupiego jak kto ma dziś pomagać w monopolowym za alko, ale na wszelki wypadek przyspieszyłam kroku. I może dobrze, że tak zrobiłam bo okazało się, że to Basia przyjechała w odwiedziny.
Gdy ją zobaczyłam poczułam niesamowite szczęście. To co że biła Bartosza torebką ( w której miała chyba cegłówki), kopała go i krzyczała mu w twarz, że ma mi nie wchodzić w drogę ani nie zakradać się do tego domu, bo wezwie policję. Na mój widok szybko do mnie podbiegła i widząc mój obecny stan zdrowia zaczęła wykrzykiwać, że tego jest już za dużo i dzwoni na policję, bo nikt nie będzie bił jej dziecka. Widząc jak rozbawienie maluję się Bartoszowi na ustach, zaczęłam ją uspokajać. Przedstawiłam jej Bartka, a gdy on poszedł robić nam herbatę opowiedziałam jej wszystko związane z moim stanem zdrowia oraz obecnością obcego chłopaka w domu. Przyjęła wszystko ze spokojem aczkolwiek nie wypiła zrobionej herbatki "dla bezpieczeństwa". Bardzo się cieszyłam, że przyjechała - nieczęsto mnie odwiedza. Praca, interesy, interesy, praca itd. Miło że znalazła czas dla mnie. Szkoda tylko, że zostaje tylko do jutra. Będzie mi jej brakować. Zadzwoniłam po resztę moich znajomych. Jakieś 5 minut później przyszedł Wiktor, Kamil, Edytka, Sylwia i Michał. Nie miałam po co dzwonić do Pawła tudzież Agnieszki, bo zwyczajnie nie miałam na to ochoty. Basia ich wszystkich polubiła, choć zachowała ten dystans. Siedzieliśmy tak do wieczora, potem ekipa poszła ogarniać jakiś melanż. Ja oczywiście zostałam w domu. Siłą wykopałam Bartka na ten wypad. W końcu ktoś musiał tych dekli poodwozić. Załączyłam z Basią jakiś film (chyba komedia romantyczna) i rozczulałyśmy się nad biednym zakochanym chłopaczkiem, lecącym za jakąś rozhisteryzowaną biedaczką w niebieskiej sukieneczce. Film jak to film - wiedziałam, że skończy się dobrze i ani na moment nie chciałam wczuć się w historię tej uroczej młodej pary w chwilowej rozłące. Nie miałam ochoty przeżywać tego wszystkiego co oni. Dziś po prostu media mną nie manipulowały. Jednakże miło było siedzieć z nią i wcinać popcorn oraz bomby kaloryczne w postaci lodów, chipsów, ciast i tego typu szkodzącym zdrowiu gówien. Opowiadała mi o wszystkim co działo się przez ostatni miesiąc i dlaczego nie mogła tu zawitać. Ja wiedziałam, że tak musi. Byłam do tego najzwyklej w świecie przywyczajona. Jednak na pytanie, co ja robiłam przez ten miesiąc jakoś trudno było mi odpowiedzieć. No bo w końcu siedzenie na parapecie, cała zapłakana, w dresie i rozciągniętej bluzce z kakaem w ręku to nie jest ciekawie spędzony czas. Lepsze to jednak niż ćpanie w miejskich szaletach. Jakoś nie miałam ochoty opowiadać o tej całej szopce z Pawłem w roli głównej. Sama ze mnie to wydusiła. Przytuliła mnie mocno, tak jak tylko potrafiła. Ale to nie pomagało. W głowie nadal burzyły się sprzeczne myśli. Tak samo jak morze uderzało w skały. Morze w tym wypadku były to myśli "ułoży się, będziecie szczęśliwi" , a skały to te twarde przekonania o zimnie jego serca. Morze podburzało skały. Nie wiem ile jeszcze tak dam radę. Wierzyłam, a raczej chciałam wierzyć, że w najmniejszych odmętach tego organu jakaś cząstka mięśnia dalej pracuje. Pracuje dla mnie. Łzy nie ciekły mi ciurkiem. Z resztą to było zrozumiałe. Przez rok swoimi łzami wypełniłabym stu litrowe akwarium. Nie odzywając się oglądałyśmy film.Przy końcu, kiedy to zwykle ma nastąpić tak zwany 'happy end', który nigdy się nie zdarza (no bo serio, który facet goniłby samolot swojej wybranki na jakimś wózku? Nie lepiej odlecieć tam następnym samolotem?), ktoś zadzwonił do drzwi. Myślałam, że wrócił Bartek znudzony jakimś kolejnym 'dennym' melanżem. Nie chciało mi się wstawać, gdyż właśnie pochłaniałam kolejne lody czekoladowe, jednocześnie 'topiąc' w nich wszelkie smutki. Póki co działało. Posłałam do drzwi Basię. Nie obchodziło mnie kto to dopóki nie usłyszałam tego głosu. JEGO głos. "-Oj, przepraszam. Widocznie przeszkodziłem." - powiedział zduszonym głosem. Nigdy nie słyszałam tej barwy. I podejrzewam, że Michał wiedziałby od razu co to oznacza. Nie ja. Podbiegłam prędko w stronę drzwi. Basia stała i patrzała się to na mnie, to na niego, nie wiedząc zbytnio o co chodzi. Nie zważałam na nią. "-Paweł, czekaj!" - krzyknęłam na widok odchodzącego od progu Pawła. Basia automatycznie wiedziała, że ma się ulotnić. Spojrzałam w stronę Pawła. Lazurowe oczy były takie.. nadzwyczaj suche. Nie wiem jak to wyjaśnić w jakiś sensowny, czy naukowy sposób. Po prostu było coś z nimi nie tak. W ogóle z nim było coś nie tak. Czerwone rurki w czarną kratkę, do tego jakieś szelki. T-shirt z napisem "Metalica" niewątpliwie pożyczony od Michała. Pachniała mną. Przecież jeszcze tak nie dawno miałam ją na sobie. Czarne trampki - a to dziwne. Nigdy nie nosił trampek. A to nie jedyne zmiany. Zafarbował włosy na czarno, zrobił grzywkę na bok, kolczyk w wardze, mnóstwo dziurek w uchu i w brwi. Wyglądał trochę jak Dominik z "Sali samobójców". Z małą różnicą. Tylko Pawła kochałam. '-Hej.. zmieniłeś się.' - powiedziałam, nieco nieśmiało. '-Tak. Miałem ci coś powiedzieć, ale.. nie będę przeszkadzać. Już w ogóle. W życiu.' - powiedział. Głos mu się nieco załamywał, a ja byłam zrozpaczona. Nie wiedziałam o co mu chodzi, a tak bardzo chciałam pomóc. Położył mi dłoń na szyji. Następnie nachylił sie i pocałował mnie w czoło. '- Poradzisz sobie, mała. Ale już beze mnie. Już nie będę cię bronił. Żegnaj.' - szepnął. Staliśmy tak długo. Moje i jego łzy mieszały się na moim dekolcie. Płacz bezsilności. Ja - bo nie wiedziałam co to oznacza. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek się tak do mnie zwróci. On - bo doskonale wiedział, co będzie później i jak będę przez to cierpieć.
__________________________________________________________________________________
Tak, wiem, miałam dodać notkę w poniedziałek lub w weekend.
Przepraszam, nie dałam rady. Zmęczenie. Pisałam to w różne dni.
Wiele razy edytowałam. Jeszcze raz przepraszam i mam nadzieję, że niczego nie spaprałam.
Pozdrawiam :)

2 komentarze:

  1. Po raz kolejny napiszę... Nie masz za co przepraszać. Nauka jest najważniejsza i wiadomo, że Ty też masz prawo do odpoczynku i ogółem do życia prywatnego.
    Tu się chyba nic nie zmieniło - blog jest świetny, wspaniały rozdział. A to, że napisałaś, że mój blog z opowiadaniem jest lepszy - to kompletna bzdura. Ty piszesz tak swobodnie i... tak realistycznie (zachwyt) - Naprawdę.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Zakochałam się w tym opowiadaniu. Nie waż się przerywać pisać . !

    OdpowiedzUsuń