czwartek, 24 listopada 2011

Piątek, 25 sierpnia.

Wstałam gdzieś tak koło 10:00 nie mając pojęcia o której było lub będzie śniadanie. Na szczęście chłopaki tez spali więc nie było opcji bym głodowała sama, gdyby jednak tego śniadania nie było. Nie wiem jak znalazłam się przez noc na środku pokoju, nie wiem też skąd się tam wziął Bartek i co robił pod moją głową.. i chyba już wiem. Chrapał. Znalazłam w kurtce Michała gwizdek, jednak i on nie pomagał. Poszłam do dziewczyn, z zapytaniem jak ich obudzić. Nie wiem po co zabrały nad morze wuwuzele. Wiem jedno - podziałały. Nigdy nie widziałam Kamila takiego wściekłego. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki, a następnie wrzucił do wanny wypełnionej wodą. Nie wiem skąd wzięła się tam woda, ale prysznic miałam już załatwiony. Ogarnęłam jakieś suche ciuchy i ruszyłam na dół. Okazało się, że śniadanie jest, a pani Rysia jest nieziemska. Naleśniki.. Pani Rysia wygoniła nas na plażę. Wpoiła nam, dziewczynom, dumne motto które brzmiało "plaża, słońce, chłopcy". Coraz bardziej ją lubię. No dobra, poszliśmy na plaże, oczywiście Kamil musiał zrobić nam wiochę swymi różowymi slipkami, które sama mu podłożyłam. Niestety mój misterny plan się nie udał i jakieś dziewczyny zaczęły do niego zarywać, a jemu się najwyraźniej to podobało. Poszedł z tymi laskami na drina, w sumie miłe z twarzy, nie mam nic przeciwko, ale żeby polecieć na takie coś? Nie rozumiem tego. Gdy Kamil poszedł chłopaki wyjawili mi, że to z tą wanną to żaden przypadek, wszystko zaplanowali. No i ja, jako porządna, szanująca się kobieta, zrobiłam to co kobieta zrobić powinna. Strzeliłam focha. Zabrałam ręcznik i uciekłam stamtąd. Usiadłam na piasku, postanowiłam chwilę się poopalać. '-A cemu ta pani tu tak lezyy?' - usłyszałam jakieś dziecko. Podniosłam nieśmiało wzrok. Kilkuletni chłopiec, rzekłabym nawet że jest tak słodki, że dałoby radę go zjeść. Towarzyszył mu nieco większy chłopak, no gdzieś w moim wieku. Zielone, wielkie oczy, czarne włosy, ubrany nieco w stylu skate. Zakochałabym się w nim, gdybym miała takie serce jak miliony osób w moim wieku. Niestety, Paweł zniszczył je doszczętnie. '-Ceść, jezdem Patlyk, a ty?' - odezwał się mały. '-Martyna, miło mi.' - powiedziałam z uśmiechem. Nigdy nie miałam rodzeństwa, i raczej nie będę go miała. "-Przepraszam cię za niego, on tak do każdego. Jestem Kacper." - odezwał się nagle nieznajomy. W jego oczach błysnęło mi znajome ciepło, takie jakie miał Emil, kiedy byłam w szpitalu. Emil.. Emil.. gdzie on się podziewa? Tak bardzo mi go brakuje.. Nie. Stop. To nie ja zawiniłam. Z zamyśleń wyrwał mnie niejaki Kacper. '-Przyjezdna? Oprowadzić cię po okolicy?' No i co miałam zrobić. Tak słodkim dwóch chłopcom się nie odmawia. W czasie spaceru Kacper opowiadał mi nieco o sobie i swojej rodzinie. To takie typowe. Urocza rodzinka z dwójką ślicznych dzieci, z czego jeden to niegrzeczny chłopiec a drugi aniołek. Skąd ja to znam.. Za to moja historia wcale nie jest banalna. A czasem tak bardzo chciałabym żeby taka była.. Niestety nie jest i bardzo mi przykro. Ale cóż. Life is brutal. Dzięki Kacprowi poznałam znaczną część miasta, szczególnie kluby. Umówiliśmy się nawet na 21:00 przed jakimś klubem, którego nazwy nie pamiętam. Podobno ma być tam jakiś rockowy występ, czemu nie, takie klimaty też trawię. Wróciłam do domu, zastałam Michała. Smutnego. Przebrałam się szybko, ogarnęłam, no i wyciągnęłam Michała. Nie wiem co się stało, a stało się coś na pewno. Dotarliśmy na miejsce. Czekaliśmy chwile na Kacpra. Przyszedł. Boże, całkiem inny człowiek. Glany, skóra, wszystko idealnie współgrało. Oczywiście Michał musiał obadać go swoim krytycznym wzrokiem. Zajęło mu to chyba z godzinę zanim przyzwyczaił się do jego obecności. Ale dobra, weszliśmy do klubu, koncert się zaczął. Michałowi od razu poprawił się humor. Jakby był w siódmym niebie! Cieszy mnie to, kocham patrzeć na szczęśliwych ludzi. Znalazł jakąś dziewczynę, a my z Kacprem stwierdziliśmy, że to bez sensu, zostać tam dłużej. Wyszliśmy, i poszliśmy pod sklep. Zajebaliśmy jakiś wózek na zakupy i zjeżdżaliśmy nimi z jakiejś małej górki nieopodal sklepu. Przynajmniej dopóki nie nakrył nas dzielny ochroniarz. Odebrał nam wózki niczym i spisał niczym policjant W11. Byłam mocno zmęczona i wstawiona. Oczywiście zemdlałam. Kacper wziął mnie na ręce i podprowadził do domu (tyle wiem z opowiadań pani Rysi). Obudziłam się gdzieś tak nad ranem, chłopaków nie było, nie wiedziałam nawet która godzina. Wzięłam telefon w swe łapska z zamiarem odczytania godziny. Zamiast tego wyskoczyło mi: "Masz 15 nieodebranych połączeń od: Kacper". Niewiele myśląc oddzwoniłam, umówiłam się z nim na 15:00 na plaży i poszłam dalej spać.

______________________________________________________________________________
Wiem, dawno nie pisałam.
Miałam kilka problemów z ogarnięciem szkoły i tym całym syfem.
Do tego doszła żałoba dosyć bliskiej osoby.
Nie ważne.
W każdym razie jestem i kontynuuje to co zaczęłam.
Jeżeli wam się nie podoba przepraszam, chyba wyszłam z wprawy.
Pozdrawiam ;**

2 komentarze:

  1. Uf. W końcu znalazłam czas, by przeczytać to opowiadanie. Nie dziwię się, że rzadko piszesz skoro nawet ja nie mam pięciu minut, by wejść na tą stronę. Co do rozdziału moim zdaniem trochę akcja za szybko się rozegrała [więcej opisów], ale i tak jest cudownie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń